Czas płynął nieubłaganie, rozwarłem z trudem, zaropiałe ślepia. Umierałem powoli, czując przesączający się przeze mnie czas, który uciekał wraz dygoczącym oddechem. -To koniec... - pomyślałem - Jakiż artysta ginie we mnie! - Wychrypiałem resztką sił. - Okoliczne psy zaczęły ujadać - widać przeczuwały katastrofę jaka miała się przydarzyć. Nieoczekiwanie jednak, zdało się słyszeć pukanie.
- Jest tam kto? - Krzyk przerwał zapadnie się w otchłań Szeolu. - Proszę Pana!
- Może nie żyje? - odezwał się drugi, jakby znajomy głos. - Sam się prawie przekręciłem po tych jego kartoflach. Dwa dni rzygałem dalej niż widziałem...
- Głupi jesteś. Mnie nic nie było.
- Bo masz żołądek jak stary kompostownik. - Odciął się pierwszy. - Pewnie go nie ma.
- Jeeeeeeeestem! - Zaryczałem w konwulsjach i zdrową ręką zakryłem ryciny Sutry. Niechaj znajdą je dopiero po śmierci. Co sobie jeszcze chłopaki pomyślą. Trochę by było głupio, bo już wiedziałem, że są spoko.
- Chyba usłyszeli - pobiegli pospiesznie do okna, zaglądnąwszy do mieszkania ujrzeli mnie w feralnej pozycji, a ja ujrzałem ich i zamrugałem rozumnie. Potem wydarłem się - Pooooomooooocy!!!! - Chłopaki raźno ruszyli mi na odsiecz. Wyłamali zasuwę szarpiąc za klamkę, po czym podbiegli do mnie, posadzili na łóżku, otarli obrzygany podbródek i nie wiadomo kiedy, ogarnęli mnie, a co najlepsze ogarnęli też mieszkanie. Odgrzali na gazie przyniesiony wcześniej rosół, nastawili bark, podali jakiś dziwny lek w niebieskich kapsułkach, który momentalnie postawił mnie w stan gotowości.
- Dziękuje Panowie, nie wiem jak wam się odwdzięczę... - Powiedziałem drżącym ze wzruszenia głosem.
- Spoko, - Powiedział ten wyższy - Nie ma sprawy, przeczuwaliśmy, że po tych kartoflach mogło stać się coś złego, postanowiliśmy wpaść nie czekając na niedzielę. Rozumie Pan, inicjatywa własna - Uśmiechnął się i puścił oczko.
- Trzeba skończyć z tym "Panowaniem", nazywam się Falk, Sebastian Falk. Miło mi! Wyciągnąłem, tą nieobolałą rękę w geście przywitania i z uśmiechem podałem niższemu, który właśnie wycierał kurze przy moim stoliku nocnym.
- Miło mi, jestem John Hast! - Przywitał się ze mną posyłając przy tym uśmiech siejący iskrzące refleksy.
- A ja nazywam się Srogobój Koualsky. - Wyższy skłonił się uprzejmie.
- Nietypowo się nazywacie, to znaczy ja się domyślałem, że jesteście z daleka, a przynajmniej,działacie z woli... Najwyższych Władz. - Uśmiechnąłem się niepewnie.
- Ha! - Srogobój - aż zatarł ręce - Domyślny jesteś. Jesteśmy z Kentucky, z Pierwszej Kolonii Mormanów.
- Mormonów? - Zdziwiłem się nieco, kojarzyłem Mormonów z telewizji, nawet ciekawa opcja, ale moje ścieżki dedukcji zdawały się zawieść mnie na manowce. Najwyraźniej wszystko do tej pory było niesłychanie skomplikowanym zbiegiem okoliczności.
- Nie, nie. Mormanów. - Poprawił - Nasz lider opuścił przed trzydziestoma laty spaczone skupisko odstępców Słowa Bożego i poprowadził nas autostradą wiodącą do Nieba... - Przywrócił wielożeństwo oraz możliwość picia herbaty - uśmiechnął się promieniście - no i najważniejsze wskazał nam, że Wielka Moc wiąże się z Wielką Odpowiedzialnością. Od tamtej pory, każdy kto chce zostać Zbawiony musi podążać ścieżką Miłosiernego Samarytanina. Każdy z nas przywdziewa maskę i razem, walczymy ze złem. Sprzątamy, gotujemy, opiekujemy się chorymi, digitalizujemy zasoby archiwalne i wtapiając się w tło, przenikamy do organizacji terrorystycznych, aby zniszczyć je od środka. - Jesteśmy... Mor-manami! - Zakończyli unisono wywód Srogoboja, opierając się barami na podobieństwo Aniołków Charliego.
- WOW, to doprawdy niesamowite. - Poczułem wtedy, że chcę dołączyć do Mormanów. - Chciałbym się do Was przyłączyć.
- To nie jest takie proste. Musisz przejść wpierw Trzy Ścieżki. Ścieżkę Odwagi, Ścieżkę Upokorzenia i Ścieżkę Miłosierdzia. Lecz najpierw musisz przyjąć świadomy chrzest i obrać sobie patrona wśród tych, którzy uratowali świt przed zagładą.
- Zgoda. - Odrzekłem podekscytowany. Spróbuję.
- Nie próbuj! Rób albo nie rób! Nie ma próbowania! - Powiedzieli moi goście, a jakże, unisono.
- Zatem do dzieła! - ochoczo zakrzyknąłem - Tylko obawiam się, że moja wiedza o świętych walecznych może być niewystarczająca...
- Nie martw się Seba. - Pocieszył mnie John. - Naszych świętych zna i podziwia cały świat. Z pewnością słyszałeś o Bruce'ie Bannerze, Piterze Parkerze, Luku Skywalkerze, Thorze Odinssonie, Yodzie czy mówiąc o kimś z naszego podwórka, Conananie Barbarzyńcy albo Koralgolu.
- Oczywiście, że znam ich wszystkich! - Wykrzyknąłem. - Lecz myślałem, że są wymyśleni!
- Ależ skąd! - Zaprzeczył Sroguś - Dawno, dawno temu, w odległej Galaktyce... W dniach Upadku Zakonu, Rada Mistrzów Jedi, postanowiła, że aby przeżyć, każdy Rycerz musi skrywać swą tożsamość i prawdziwe imię przybierając pseudonim, wdziewając maskę, rajtuzy lub ich ekwiwalent, oraz suspensorium, dla ochrony Dziedzictwa Zakonu. W czasie wrastania ich Chwały, pośród udręczonego Ludu, konieczne stało się głębsze ukrycie ich heroizmu, zarazem jednak nie pozwalając na zapomnienie o ich wielkich czynach, aby już na zawsze byli przykładem wielkości i wzorami do naśladowania. Najmędrsi z Najmędrszych przenieśli więc, dzięki memetyce i powolnym zmianom w Narracji Pamięci, pamięć o Bohaterach w miejsce pamięci o Archetypach. Nasi zacni antenaci wyniesieni zostali ponad wszelką ludzką marność i stali się Pierwszymi Mormanami ze Złotego Wieku! - Zamilkliśmy, ciszą czcząc doniosły moment.
- Wybrałem - Odrzekłem. - Na patrona obieram sobie Wielkiego Hansa Solo.
- Dobry Twój Wybór Jest Młody Padawanie. - Rzekł Srogobój. - Wyciągnął szklankę z herbatą, przepił do mnie i do swego przyjaciela, po czym rozpoczął chrzest. - W imię Mocy przydzielam Ci Sebastianie, Patrona i Opiekuna, Przewodnika i Przyjaciela, Którego Moc wzmocni Cię, gdy zabraknie Ci sił, który pocieszy Cię gdy stracisz ostatnią iskierkę nadziei, będzie dla Ciebie Wzorem, gdy zwątpisz w siebie. Od tej pory zwać się będziesz HANS DUO! Powstań Mroczny Rycerzu! Niech Moc będzie z Tobą!
Powstałem. Srogobój wylał mi na głowę całą herbatę i odrzekłem: - Niech Moc będzie z Wami!
Tak właśnie, w ten niepozorny sposób rozpoczęła się moja Podróż, która miała raz na zawsze zmienić Wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz