niedziela, 5 stycznia 2020

Next Dej. Powrót do Bullerbyn.

Świt wstał już dawno. Sen nie przychodził odganiany regularnym dostawami stymulantów. W pewnym momencie morfeuszowy odpoczynek zdawał się nie istnieć wcale. Hektolitry kawy rozbujały serducho do przyzwoitego kłusu. Pierwsze kilkanaście godzin na nowej drodze życia strzeliło jak z bicza strzelił. Adrenalina i kortyzol krążyły żywo w żyłach szykując mnie do przybycia spodziewanych gości. Po szybkim prysznicu ubrałem się w swój świetnie skrojony garnitur, założyłem jadowicie zielone lakierki, apaszkę czerwoną niczym flaga Chin, głowę owinąłem turbanem z ręcznika i czekałem.

Czas dłużył się niemiłosiernie, znudzony jak mops odpaliłem telewizor i ustawiłem na swój ulubiony kanał. Właśnie leciał Dziennik Telewizyjny. Głos spikera wyrwał mnie z przyjemnego odrętwienia.
"... szalejące od tygodnia po Hawanie bojówki terrorystycznej organizacji "Pięści Kobry" przejęły już wszystkie budynki rządowe. Ludzie wylegli na ulice i po błyskawicznej akcji zablokowali całe miasto. Trwa impas, wojsko odmawia wyjścia na ulice, demonstracje rozlewają się na cały kraj. Raul Castro przebywa na hospitalizacji po ciężkim ataku serca, stan Fidela jest nieznany. Ekonomia kraju upada a niezadowolenie ludzi rośnie. Rząd Stanów Zjednoczonych decyduje się wysłać kontyngent niezależnych ekspertów mających pomóc w mediacjach i przezwyciężeniu kryzysu. Kubania amerykańska przygotowała dla pobratymców ogromny kontyngent humanitarny. Słana z całej Ameryki pomoc ma dotrzeć do stolicy Kuby dzięki pomocy logistycznej Armii Stanów Zjednoczonych. Dowodzący pokojową misją generał Bartoldo C. P. N. Cortezuma Junior, będzie dowodził najcięższym, supernowoczesnym lotniskowcem floty atlantycznej: USS "Democracy"."

- O KURWA. To już się dzieje... - pomyślałem. Przejęła mnie zgroza. Z apatii wybudziły mnie kolejne doniesienia.

"Dzisiaj w godzinach wczesnoporannych miał miejsce niesamowity incydent. Wygłodzona ludność Caracas po wielomiesięcznych strajkach i starciach z policją ustaliła, że nie tylko przerywa bezsensowną wojnę z siłami rządowymi, ale też siłą argumentu i demokracji przestaje po prostu wykonywać polecenia kogokolwiek kto waży więcej niż 45 kilo. Do bojkotujących dołączyła większość sił rządowych i tym pacyfistycznym gestem zakończyły się rządy socjalistów. To chyba pierwszy przypadek w historii, gdy wojnę zakończono w jednej chwili, nie wystawiając żadnych żądań, po prostu dochodząc do konsensusu. Za kilkanaście godzin dotrą do Wenezueli pierwsze samoloty z pomocą humanitarną. Swoje wsparcie wyraził Donald Trump. Strajkujących określił "Gwardią Sprawiedliwości" i "rzecznikami na rzecz wolności". Porównał też duchową moc obywateli Caracas do siły ducha i metod Ghandiego. Prezydent zadeklarował, że przypłynie osobiście na pokładzie USS "Independence" i przywiezie to co się obywatelom Wenezueli po prostu należy."

Koszmar się ziszczał na moich oczach. I nie był to koniec złych wieści.

"Wielkie Manewry sił Korei Północnej zakończyły się fiaskiem. Pocisk rakietowy wkroczył w chińską przestrzeń powietrzną i strącił samolot eskortujący lot najważniejszych dygnitarzy Państwa Środka. W odpowiedzi na atak, czternaście najbliżej położonych jednostek Armii Ludowej Chin przypuściło frontalny atak na siły Pjongjangu. Po trwającej dziewiętnaście minut walce, nie zostało prawie nic z sił połnocnokoreańskich. Kilku najwyższych rangą generałów złożyło broń i oddało się w ręce Chińskich Sił Pokojowych. W tej chwili czternastomilionowa Chińska Armia Ludowa stała się siłami okupacyjnymi pozwalającymi na przetrwanie tych trudnych chwil. Ludność cywilna Korei nie zdążyła ucierpieć, Pekin wysyła więc pomoc humanitarną w geście dobrej woli. ONZ zwołało posiedzenie Rady Najwyższej by omówić nieoczekiwaną sytuację. Nie wiadomo nic o losie rodziny Kimów."

Szaleństwo. Istne szaleństwo. Ja wiedziałem, że tak będzie! - Wydarł mi się w głowie myślogłos.
Musiałem coś zrobić. Tylko co? - Wezmę kartofli naobieram na obiad - zdecydowałem. To była najrozsądniejsza rzecz jaką mogłem zrobić. Byłem pionem w szachach potęg. - "Czas jest największym wojownikiem" - przypomniałem sobie cytat z Tołstoja i zacząłem strugać kartofle. Wywijając dwudziestą może ostróżynę doznałem orgazmicznego olśnienia. - Skoro to JA jestem taki ważny to znaczy, że z pewnością przeżyję. A to znaczy zaś, że będą grać na moich zasadach, aby tylko sądzili, że grają na swoich. - myśl ta napełniła mnie jasnością. - Trumpowi powiem, żeby do Caracas wysłał wódkę. Spity naród będzie łatwiejszy do deprawacji kapitalistycznej. Poza tym alkohol jest pieruńsko kaloryczny. Dwie setki wódy to ekwiwalent z pół kilo margaryny. Jednym ruchem opanujemy cały kraj, zyskamy wdzięczność i miłe skojarzenia oraz wyhodujemy przychylność autochtonów i wydęte od kalorii brzuszki! - Genialne! - Stwierdziłem z lubością. - I przeszedłem do dalszego knucia.

Wysiliłem wszystkie moje niewyspane neurony i skupiłem się na Kubie. W tej chwili najważniejsze to ratować ekonomię kraju. Hitem eksportowym były od zawsze cygara, cukier i rum. Tyko kto miałby to kupić? Błysk geniuszu znów zajaśniał niczym neon Biedronki w mroku postelizjańskiej apokalipsy socjalizmu. - Cukier wyślemy do Caracas. Przecież jeden kontyngent to będzie kalorii na rok dla całego kraju! A jak zapiją rumem to będą pulchniutcy jak bobaski! - Szło mi świetnie.

 - Korea to będzie pikuś. - Xi powiem, żeby dla własnej wygody wpuścił Błękitne Hełmy, niech ogarniają burdel za niego. Doradzę likwidację Kimów. To w końcu monarchia, jak nie będzie monarchy to łatwiej pójdzie instalacja swoich ludzi przed zjednoczeniem obu Korei. Bo, że do tego dojdzie nie miałem wątpliwości. Chiny będą tego chciały, bo nie będą wkładać kasy w Górną Woltę z rakietami dla przyjemności. Jakbym był Xi to bym wyciągnął z południowców kasę na uludzkowienie tego pobojowiska, poinstalował swoich w siłach postreżimowych, zapewnił im ciepłe, dożywotnie posadki po fuzji obu Korei i zapewnił sobie stały zestaw inwestycji i surowców, oczywiście na preferencyjnych warunkach... Na pewno tak będzie. Trzeba więc doprowadzić do starcia Tytanów. Niech pałkę żandarma zaczną dzierżyć Chiny!

Strumień genialnych wywodów przerwało bulgotanie i syczenie kipiących ziemniaków. Zmniejszyłem płomień, sprawdziłem twardość po czym zgrabnie odcedziłem kartofelki do zlewu. Pęcherz mi podziękował. Kurewskie warzywa dalej były dziwnie twarde, byłem zły. Byłem głodny. Gaz jednak wyłączyłem. Opracowywanie genialnych planów ratowania świata było strasznie wykańczające, nawet wtedy gdy przychodziły tak łatwo jak mi.

Rozległo się pukanie do drzwi. - Co jest kurwa?! Namyślili się wreszcie? - Wyjrzałem przez judasza. Stali tam dwaj młodzi byczkowie w garniakach. - Agenci - pomyślałem, uchyliłem drzwi i zapytałem:

- Panowie w jakiej sprawie?

- Chcielibyśmy chwilę porozmawiać o współczesnym świecie. - Grzecznie odpowiedział krępy brunet w okularach. - Nie zastanawiał się Pan nad kwestiami efektó zmian jakie zachodzą?

- Sprawa dotyczy w sumie najważniejszego wyboru w pańskim życiu - pospiesznie dodał nieco wyższy blondyn.

- Ostatnio o niczym innym nie myślę - mruknąłem - Zapraszam. - Uchyliłem szerzej drzwi i zniknąłem w głębi mieszkania, domyślnie dając znać, aby poszli za mną. Zrobiłem herbaty, poczęstowałem gości kartoflami z omastą i jajem w koszulce. Po szybkim posiłku zjedzonym w milczeniu przystąpili do sprawnego retorycznego ataku:

- Czy nie uważa Pan, że ze światem nie dzieje się dobrze? Głód, wojny, katastrofy ekologiczne na nieznaną do tej pory skalę. Człowiek człowiekowi Wilkiem...

- Zasadniczo ma pan rację, ale do czego Pan zmierza?

- Powiem wprost - wtrącił drugi - mamy misję: zbieramy grupę Wybrańców! - Rzekł szybko, iskry zapaliły mu się w oczach. - Czterdzieści cztery tysiące Godnych Poznania Najwyższych Tajemnic! - Chcemy, aby na Ziemi zaszły zmiany, żeby nastało Królestwo!

- Królestwo?! - Zapytałem - Nieco mnie to zdziwiło. Po chwili jednak zajarzyłem. Najwidoczniej utrzymywanie fasadowej demokracji przestało być opłacalne. Któryś z Potężnych stwierdził, że najwyższy czas na zmiany. Pewnie Donek. Nie chce liczyć na cyrk z reelekcją. Eh.

- Królestwo Najwyższego! - tym razem to pierwszy się zapalił - Albowiem powiedziane zostało:
"Wam dano poznać tajemnice Królestwa, im zaś nie dano!"
Atmosfera nieco zdziwniała i zgęstniała. Nie rozumiałem dlaczego krzyczy. Mimo mojego niezrozumienia płomieniście wykrzykiwał dalej:

- Nadejdzie Dzień, w którym zstąpi On! Dokonają się dni Tego Świata i przyjdzie Królestwo, które nie jest z Tego Świata! - Zapiał wysokim falsetem Blondyn i pięścią uderzał się w pierś, oczy wznosząc ku górze.

Nieco osamotniony kolega, teraz wyraźnie się ożywił i rzekł: - Nastanie Nowy Wspaniały Świat! Nie będzie wojen ani głodu, nie będzie bogactwa ani biedy, nastanie Miłość i Braterstwo. Nie będzie małżeństw, niedoli i cierpienia!

W tym momencie nadstawiłem uszu. - Nie będzie małżeństw? To znaczy co będzie? Będziem się tam ciurlali wszyscy pospołu? To brzmi podobnie do tych co radykalniejszych komunistycznych manifestów o wspólności żon i temu podobnych... Żeby Donek w takie rzeczy lazł? W komunę? To do niego niepodobne... Chociaż pewnie stary cap sądzi, że przy oficjalnym dekrecie, będzie mu ciurlać na boku łatwiej. Ajajaj. Co to się porobiło. Może to Chińczycy skoro propagują komunizm? Albo Ci Szwedzcy Postępowcy. Jakby nie ta wzmianka o seksie grupowym, to opis by brzmiał jak turystyczny prospekt rodem z jakiejś małej sielskiej wioski gdzieś na południu wysoce cywilizowanej Szwecji. Postanowiłem uciąć domysły i popytać o szczegóły.

Bardzo mi się podoba ta wizja, - powiedziałem ostrożnie a na gębach nieznajomych wykwitły uśmiechy - ale mam kilka pytań. Po pierwsze to kiedy zaczynamy wprowadzanie tego królestwa?

- Natychmiast! - odpowiedzieli chórem.

- Doskonale! - Odpowiedziałem ucieszony. Pełny brzuszek, wyklarowana sytuacja i miłe towarzystwo dawały odczuć się na tyle, że poziom kortyzolu i adrenaliny opadł do wartości krytycznych. Stymulanty też przestawały działać i robiłem się senny. Pytałem więc dalej, walcząc sam ze sobą:

- Mamy jakieś terminy? Do kiedy mamy wprowadzić Królestwo? - Chciałem się dowiedzieć jak długo mogę pozostać na planszy tej rozgrywki.

- "Królestwo przyjdzie niepostrzeżenie!"  Powiedziano także: "Nie znacie Dnia, ani Godziny!".- znowu odpowiedzieli unisono.

- Aha. A gdzie to geograficznie się odbędzie? Bo ja nie w temacie jestem?

- Jak to gdzie? - Zdziwił się krępy - Królestwo nastanie w państwie Izrael, w mieście Jerozolima i rozleje się na cały świat. - Stwierdził jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.

- Czyli to jednak nie Chińczycy. W sumie powinienem się spodziewać... Aj waj, aj waj - powiedział myślogłos i zakręcił imaginowanego pejsa.

- Ha! - Wykrzyknąłem - Wchodzę w to! - Wiedziałem, że skoro uczestniczą w tym Żydzi to nie może się nie udać. Nie z takim zapleczem... - Mam coś podpisać?

Obaj nieznajomi ucieszyli się na to dictum niesłychanie. Początkowo zaprzeczyli. Na tym tapie dokumenty nie były potrzebne. Zapewnili, że najpierw muszę się upewnić czy wytrwam i czy mi się spodoba. Obiecali zaopatrzyć mnie w materiały mające mi przybliżyć informacje o naszej misji, bo dzisiaj już wszystko rozdali. Obiecali wrócić jutro i po dwóch uściskach a'la Miś z Krupówek odeszli wyraźnie uradowani a ja siadłszy wygodnie w fotelu, odpływałem spokojnie w objęcia Morfeusza...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz