niedziela, 9 lutego 2020

Ścieżka Odwagi vol. 2 "Co ma wisieć..."

Od wyjścia z polskiego piekiełka uzupełniałem manę racząc się herbatą. Dni mijały powoli a ja odkrywałem ograniczenia wszechwiedzy Monumentu. Niestety Sieć miała dość poważny mankament. Była tam co prawda cała wiedza, ale tylko ta, którą ktoś chciał się podzielić. To co zobaczyłem pozwoliło mi na odkrycie jaki miał być następny krok na Ścieżce Odwagi. Nie byłem pierwszym nią kroczącym. Każdy z moich poprzedników pokonać musiał najbardziej skrywany strach oraz wykazać się męstwem w Zadaniu jakie przygotowała dlań Kapituła Zakonu. Musiałem, podobnie jak moi ancestorzy, samodzielnie odkryć jak owo Zadanie ma wyglądać.

Mijał trzeci dzień, a ja byłem w kropce. Nie było tu wygodnie. Niby mała, ciasna ale własna, jednak wszechobecny smród drukarskiej farby i głęboka czerń nie nastrajały optymistycznie. Postanowiłem wrócić do przestrzeni 3D i przeanalizować raz jeszcze postępowania moich poprzedników, a nuż uda mi się znaleźć jakieś wskazówki? 

Zacząłem od początku. Szukałem źródła wiedzy pozwalającego na wzmożenie moich umiejętności dedukcji. Trafiłem na miód natchnienia zwany Kvasirem oraz opowieść o Odynie i jego poszukiwaniach mądrości. I mnie olśniło. Melasa Wiedzy to z pewnością był surogat Miodu Mądrości... Musiałem tylko postąpić śladem Odyna i najpierw się powiesić na półtora tygodnia a potem podpierniczyć trochę tego napitku dla wzmocnienia efektu. 

Poszedłem szukać Yggdrasila. Niestety w okolicy nie było nawet zwykłego jaworu a co tu mówić o Drzewie Świata. - Pewno dawno temu zajebali roślinkę, siepacze jebani - mruknąłem pod nosem i zaciśniętą pięścią pogroziłem bliżej nieznanym sprawcom. 

Zacząłem syntetyzować wiedzę. Yggdrasil to drzewo. Drzewo wysokie. Zwyczajowo utożsamiane z klonem jaworem z łaciny Acer Pseudoplatanus. Platana też nie było w okolicy, natomiast przedrostek pseudo- dawał do myślenia. Skoro zwyczajowo przyjęte było, że drzewo było tylko udawanym klonem i to pseudo- to znaczy, że Yggdrasil był jedynie archetypem Drzewa Drzew! Przestałem krążyć. Trzeba było znaleźć drzewo ze źródłem u podstaw, wziąć sznur... i wuala! Uśmiechnąłem się pod wąsem. Znałem takie miejsce, było nawet blisko.

Raźnym krokiem ruszyłem pod topolę. Ostatnia się ostała na mokradłach. Wszystkie inne zajebały tutejsze bobry. Kilkanaście lat temu ekolodzy restytuowali tutaj jeden miot znad Prypeci i od tamtej pory były z nimi same problemy. Mutanty, posługiwały się piłami spalinowymi i za pomocą egipskich technologii inżynieryjnych budowały sobie piramidalne żeremia z potężnych pni drzew. Nikt nie wiedział co prawda po co się tak wysilają, ale dopóki trzymały się swojego rezerwatu to miejscowi nie odczuwali potrzeby przerobienia ich na czapki i rękawiczki. W sumie to nikt też się nie zastanawiał dlaczego to jedno drzewo oszczędziły...

Rozmyślania przerwałem na widok niecodziennego widoku. Na niskiej gałęzi rzeczonej topoli siedział krzepki staruszek i majtał nogami nucąc coś pod nosem. 

- Kim jesteś?! - Zakrzyknąłem.
- My to - PapoInteligencja! My to - PapoInteligencja! My to - PapoInteligencja! - Odrzekł nieznajomy korzystając nader chętnie z iście gregoriańskiego pluralis majestatis. - My Wiemy Hans. My Wiemy.
- Ale co Wiecie? - Zapytałem nieco zbity z tropu.
- Wszystko wiemy, albowiem jesteśmy odwieczną personifikacją patriarchalnego uosobienia samczej wielopokoleniowej dominacji. - Odrzekł głosem pełnym takiej pewności, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie. - A ty Hans przyszedłeś po Wiedzę. Najpierw jednak musisz przejść granicę między światami i ofiarować najcenniejsze co masz a o czym nie wiesz...
- Wziąłem sznurek i po chwili otworzył się portal, który dostrzegłem tak wyraźnie jak nigdy wcześniej w swoim życiu. Z jednej strony pewnie dlatego, że miałem już niewiele życia przed sobą, a po drugie, to oczy właśnie wylazły mi z orbit i stąd zapewne ten zoom.

Mijały dni i noce telewizja nabrała rozpędu, przez mój mózg przewijały się miriady wizji i kłęby wiedzy tajemnej. Wraz z upływającym czasem zwiększał się mój potencjał. Dziewiątego dnia odpadłem z Drzewa niczym szyszka ze świerku, albo owoc z jabłoni.
Roztarłem zesztywniałe mięśnie i bez skrępowania oddałem się temu zajęciu z całego serca. Po chwili zdał się usłyszeć wielogłos - Rączki, rączki Hans! A teraz oddawaj Nam co masz a o czym nie wiesz, że masz! - Oklepałem się niczym zawodnik klubu Morsów na rozgrzewce i na lewym pośladku wyczułem twardy, guzowaty kształt. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem... rzepę. Na śmierć zapomniałem o tej mojej ulubionej przekąsce. Już z miesiąc nosiłem tą skarbnicę witamin i minerałów ze sobą.
- Mniam! Mniam! Mniam! Mniam! Mniam! Mniam! Mniam! Mniam! Mniam! - PapoInteligencja rzucił mi się na wyciągniętą dłoń i spałaszował rzepę razem z nacią. - To było dla mnie zbyt wiele.

- A teraz chcę zaczerpnąć ze źródeł Wiedzy! - Zażądałem.

- Chlej! - powiedział i stukając nogą w wystającą darń odsłonił źródełko brunatnej wody. I zachalałem. Coca-Cola to nie była. Johny Walker też nie. A do Ulunga się nawet nie umywała. Ale faktycznie po drodze zmądrzałem. Już wiedziałem jak dokładnie ma wyglądać Zadanie. Plan był prosty...


W poniedziałkowy poranek poszedłem na targ, rozejrzeć się za kostiumem maskującym. Misja wymagała dyskrecji. Krążąc między straganami rzuciła mi się w oczy sekcja rusko-cygańska. Była wyjątkowo cicha i biła od niej aura sacrum. Pobiegłem między wąskie alejki i krążyłem po tym labiryncie niczym Sokół Millenium wypatrując oznak niezwykłości. Intuicja mnie nie nie zawiodła. Szmaragdowa łuna wbijała się agresywnie między powieki. Na malachitowym wieszaku wisiał on. Szmaragdowy Dres. Musiałem go zdobyć. Na drodze między mną a Dresem stanął Cygański Dres w Dresie ze złota. W ogóle ten Dres wszystko miał złote i łańcuchy i sygnety i kolczyki a i nawet zęby takie miał. Przypominał trochę C3PO na sterydach. Nie dane mi było długo kontestować ten widok. Cygan rzekł - A czego sobie Pan Życzy? Widzę, że Dresik wpadł w oko... Tanio u mnie, bardzo tanio, to orginał jest! Dasz Pan 500 i jest Pana!

- Oszalałeś Pan? - Zacząłem licytację, bo stawka była wysoka - Dam 50 najwyżej!
- O nienieninie... Za Pisiąt to se Pan możesz kupić jakiegoś używanego a nie to cudeńko. 250 to moje ostatnie słowo!
- Dobra, dam stówkę i ani grosza więcej, bo mnie Pan obraziłeś!
- Oj, dobrze już dobrze, gadajmy jak kupiec z kupcem... Krakowskim targiem 170!
- 150 i rozchodzim się do domów! 
- Stoi! - Przybiliśmy piątkę na przypieczętowanie umowy kupna-sprzedaży.

Po chwili wracałem słoneczną promenadą do Kwatery Głównej, gdzie zamierzałem przywdziać nowiuteńką Szatę Przeznaczenia i przygotować się do misji, której nadałem kryptonim "Ośmiornica".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz